Opowiem Ci o przeszłości...
W naszych czasach kowal by się nie utrzymał z podkuwania koni, więc większość uprawiających ten zawód przerzuciła się na kowalstwo artystyczne. Pan Roman Smolik mieszkający przy ulicy Ogrodowej ze zwykłego pręta potrafi wyczarować prawdziwe cudeńka. O pracy stańskich kowali opowiadali mi Zygmunt i Jan Pypowscy
W kuźni
(…)Najstarsi mieszkańcy Stanów pamiętają, że kiedyś we wsi były cztery kuźnie. Najokazalsza należała do Kazimierza, który odziedziczył ją po swoim ojcu. Seweryn
Pypa sprowadził się do tej wsi z Zaliwia w gminie Mokobody. Nikt już nie pamięta, co go tutaj przygnało; czy jakaś piękna panna, czy ponęta dobrego interesu. Rozrastające się Stany nie miały dobrego rzemieślnika, który by gospodarzom podkuwał konie. Z trzech synów Kazimierza wszyscy również byli kowalami, tyle że Karol i Zygmunt zostali we wsi, a Rysiek osiadł w Gołąbku. Mój ojciec, podobnie jak jego bracia, kowalstwa uczył się od starego Pypy. Zaczynał od kręcenia bąkiem, by utrzymać żar w kotlinie. A kotlina w każdej kuźni najważniejsza, bo żelazo, dopiero rozgrzane do czerwoności, poddaje się ręcznej obróbce. Dziadek Kazimierz był wspaniałym fachowcem, ale pilnie strzegł tajników swego zawodu. Wszyscy się go bali, bo wiedzieli, że nie znosi partactwa, a i własnemu synowi może przeciągnąć pasem po grzbiecie. Wymagał bezwzględnie posłuszeństwa od czeladników i od własnych dzieci. Zygmunt mu się naraził, kiedy pod nieobecność ojca podkuł pierwszego konia. - Nie będziesz mi tu, smarku, roboty psuł – usłyszał wtedy. Szybko też zmiarkował, że nie o psucie roboty tu chodzi, tylko o zarobki. Nowy mistrz od podkuwania koni to konkurencja, nawet gdy jest nią rodzony syn. Co będzie, jak mu przyjdzie do głowy ojcu robotę podbierać i grosz na swoją kupkę składać? W kuźni na wyrabianiu podków był dla kowala najlepszy zarobek. Nie każda wieś miała kowala, ale konia miał prawie każdy we wsi. Koń zaś ma cztery nogi, więc potrzebuje na każdą z nich podkowę, w wersji zimowej i letniej. Bo tak jak teraz samochody
mają dwa rodzaje opon, tak też porządny gospodarz fundował swojemu rumakowi dwie wersje podków; te na piasek, i te na lód, czyli ślizgawicę. Hacele, czyli specjalne haki lub śruby wkręcało się w podkowę na czas od grudnia do lutego lub początków marca. Zwiększało to ich przyczepność i umożliwiało zwierzęciu bezpieczne poruszanie się
po oblodzonych nawierzchniach. Wiosną takie podkowy należało zdjąć, by nadmiernie nie nadwyrężać nóg końskich. Każdą podkowę, letnią czy zimową, zwierzę mogło po prostu zgubić, więc znów szykował się zarobek. Kowal miał zawsze pieniądze. Tak on, jak i młynarz, niezależnie od pogody i pory roku, mogli liczyć na przypływ świeżej gotówki. Podkucie konia na cztery nogi było dla gospodarza niemałym wydatkiem i wynosiło tyle, ile dniówka na wynajęcie mężczyzny do ciężkiej roboty, np. do wyrzucania z obory gnoju czy kosiarza z kobietą do żniwa. Trudno się dziwić dziadkowi Kazimierzowi, że się nie cieszył z bystrości i sprytu młodego Zygmunta. Ten ostatni pracował na ojcowiźnie jeszcze po założeniu własnej rodziny, ale wreszcie zapragnął się usamodzielnić. Przeniósł się na posesję teściów i tam otworzył własny interes. Kowadło najpierw pożyczył od młynarza Więckowskiego, a potem kupił nowe w Siedlcach. - To była dobra decyzja - pochwaliła Zygmunta żona Irena (ze Stańskich). Odtąd wjeżdżających do wsi od strony Skórca witała nowa kuźnia Zygmunta (…).
Prace nad III częścią zbioru „Mgliste sny minionych dni” dobiegają końca. Po Nowym Roku materiał idzie do składu. To szczególna publikacja, bo oparta na wspomnieniach ludzi, którzy byli świadkami bądź uczestnikami opisanych wydarzeń. Czasami rodzinne historie zostały nam przekazane przez kilkoro ludzi; dzieci i wnuki, a nawet prawnuki.
Osoby te, w ramach wdzięczności, otrzymają autorskie bezpłatne egzemplarze książki. To dość liczna grupa, więc i znaczne koszty dla Wydawcy. W październiku wystosowaliśmy pisma do różnych firm i urzędów z prośbą o wsparcie finansowe przedsięwzięcia. Od wielu z nich otrzymaliśmy odpowiedzi i deklaracje. Niestety, nie od wszystkich. Nadal nie wiemy, czy pozostali nie chcą figurować w książce jako sponsorzy, czy jednak chcą, a tylko nie zdążyli nas o tym powiadomić, bo mieli inne ważniejsze sprawy do załatwienia. Zwracamy się z prośbą o przekazanie nam informacji, nawet tych odmownych. Połowa stycznia to ostateczny termin do podjęcia konkretnych decyzji. W lutym nie będzie już możliwości umieszczenia firmy lub instytucji w gronie sponsorów, gdyż książka trafi do druku. Być może wśród czytelników „Wieści Sokołowskich” są instytucje lub osoby prywatne, do których nie dotarliśmy, a które chciały naszą publikację wesprzeć finansowo. Jest taka możliwość. Wpłat należy dokonać na konto Towarzystwa Miłośników Ziemi Sterdyńskiej
18 9221 0000 0021 0034 2000 0010 z dopiskiem „Publikacja Wiesławy Kwiek”.
Z góry dziękujemy wszystkim Życzliwym.
Komentując akceptujesz naszą politykę prywatności.