
Opowiem Ci o przeszłości... - Wiesława Kwiek
Już od roku w Wieściach Sokołowskich ukazuje się cykl pod hasłem „Opowiem Ci o przeszłości…”. Pojawiają się w nim fragmenty mojej książki „Mgliste sny minionych dni” oraz nowe
opowiadania pisane z myślą o kolejnej publikacji. Cykl cieszy się dużym zainteresowaniem Czytelników gazety. Uświadamia Im, że wiele wydarzeń zasługuje na upamiętnienie. Pod jego wpływem doszło już do kilku spotkań z ludźmi, którzy podzielili się ze mną swoją rodzinną historią. Czekam na kolejne sygnały. Można ze mną nawiązać kontakt poprzez Sokołowski Ośrodek Kultury i biblioteki (miejską i pedagogiczną), a także za pomocą poczty elektronicznej: kwiek.wieslawa@gmail.com
To fragment opowiadania
z nowego zbioru, który się ukaże
wiosną. Ilustracje do niego
wykonał pan Tadeusz Wojtkowski,
wieloletni nauczyciel
plastyki w szkole w Sterdyni.
Opowieść o unitach podlaskich
składa się z trzech części.
Wiele rodzinnych wspomnień
przekazała mi pani Marianna
Zdunek z Seroczyna.
Kozacy w Seroczynie
Dyjakowski nie wróci. To wichrzyciel i buntownik. Na władzę cara nastawał i innych mamił. Już go tam za Uralem moresu nauczą. A ja się zabiorę za was, jak będziecie się upierać przy swoim - spokojnie, ale stanowczo tłumaczył przybyły. - Tak się tedy upieramy i do cerkwi chodzić nie będziem ani dzieci chrzcić po prawosławnemu, ani śluby brać - ciągnął odważnie Gawrych. - Ja na razie grzeczny, ale jak wy tak do mnie, przedstawiciela władzy, to i ja was inaczej poproszę. Jak w Grodzisku, jak w Hołubli. Kiedy wam plecy krwią spłyną, to zmiękniecie i nabierzecie rozumu - zagroził naczelnik. - Wola wasza, bo siła wasza, a my nie ustąpiem. Z Boską pomocą zniesie się ból i cierpienie. Zobaczym, czyje będzie na wierzchu? – nie poddawał się Gawrych. Na tym stanęło. Naczelnik wściekły wsiadł na konia i pojechał na kwaterę. Z innych miejscowości dochodzą do nas głosy, że wszędzie źle się dzieje. Dziad jeden wędrowny, co w maju do wsi zaszedł, opowiadał, że gdzieś tam za Radzyniem nawet wojsko strzelało do wiernych, co nie pozwalali świątyni bezcześcić. U nas obyło się na razie bez ofiar, ale czy Kozacy nie wrócą, to trudno przewidzieć. Modlem się w domu, do cerkwi nie chodzim. Podobno dwie rodziny od nas się przestraszyły i podpisały papier naczelnika, ale czy to prawda, tego nikt nie wie. Jak tu osadzili tego Mogielnickiego, problem się zrobił z sakramentami. Młodzi chcą się żenić, a tu tylko pop prawosławny ślubu może udzielić. Nikogo innego pod ręką, bo księża miejscowi pilnowani, więc boją się władzy narażać. Zaraz do cyrkułu ich wzywają i udzielają nagany. Taka nagana to nic strasznego, ale jak się przewinienie powtórzy, to ksiądz musi rubelków w sutannie szukać, a takich 50 czy 100 rubli na drodze nie znajdziesz. A jeszcze gorzej, gdy się gotówką nie da urzędnika obłaskawić. Jeden taki, chyba mu było Abramowicz Wincenty, co sobie w kościele jako organistę zatrudnił unitę przepisanego na prawosławie, to potem nie dostał parafii i dziekanii w Sokołowie. Jeszcze się w jego imieniu przed jenerałgubernatorem w Petersburgu biskup Baranowski musiał tłumaczyć. Dobrze, że temu Abramowiczowi nie odebrano praw do posługiwania wiernym, bo i takie przypadki bywały. Boją się miejscowi księża i nikt się nie dziwuje, że tacy ostrożni. Toć oni na carskim uposażeniu. Jak władzy podpadną, to im pensje odbierze i nie będą mieli z czego żyć. Co jakiś czas zajeżdżają do nas księża gdzieś od Krakowa. Teraz też jeden przyjechał. On, podobno, z jezuitów. Ojciec Józef czy jakoś tak, ale niektórym się podaje za handlarza świń albo kóz. Jutro odpust w Prostyni, to się tam ludzi zjedzie z całej okolicy. A i w nocy po nim też się będzie działo. Córka stryja Mietka ślub weźmie z chłopakiem Jacenciuków z Grodziska. Teraz trzeba to wszystko robić w tajemnicy. Pojadą na Borek między Matejkami a Sterdynią. Tam przy krzyżu zbiorą się inne pary z naszego terenu. Kiedyś się gromadzili pod Sokołowem w lesie na Przeździatce przy wielkim dębie. To święte miejsce, bo tam i mogiła bojowników poległych w ostatnim powstaniu. Potem się carscy o tym miejscu dowiedzieli, to trzebabyło inne bezpieczniejsze znaleźć.
(…)