„Z łuzeckiej kolonii w świat” (rzecz o tradycjach rodzinnych Profesora Zygmunta Józefa Przychodzenia) cz. II
W poprzednim numerze „Wieści Sokołowskich” zamieściliśmy fragment artykułu autorstwa Bogusława Niemirki, otwierającego część wspomnieniową książki wydanej przez Szkołę Główną Gospodarstwa Wiejskiego pt. „Profesor Zygmunt Józef Przychodzeń (1940-2016). Uczony i wychowawca” (pod red. prof. T. Zaniewskiej). Obecnie zamieszczamy kolejny odcinek .
Zygmunt Przychodzeń przez siedem lat uczęszczał do szkoły powszechnej w Czekanowie. Tradycje szkoły w Czekanowie sięgają 1918 r. Pierwotnie była to szkoła jednoklasowa z jednym nauczycielem. Z konieczności musiała to być nauka w systemie klas łączonych. W 1931 r. szkołę przemieniono na dwuklasową a następnie w miarę zwiększenia się liczby dzieci na trzyklasową z trzema nauczycielami. W tym czasie gmina wybudowała samodzielny budynek szkoły z mieszkaniem dla kierownika szkoły. Funkcję kierownika pełnił kilkanaście lat Józef Fink (1902-1992), jego żona Lucyna była także nauczycielką. Finkowie mieszkali w Czekanowie do 1948 r. Dwóch nauczycieli z tego pokolenia kierujących
szkołami w jabłońskiej gminie zostało zaraz po „wyzwoleniu” wywiezionych do sowieckich łagrów na wschód: Eugeniusz Czuma z Dzierzb i Stanisław Stępień z Jabłonny Lackiej. Tylko Stępień wrócił po roku do kierowania szkołą w Jabłonnie. Eustachy Czuma aresztowany za udział w akcji ”Burza” nigdy już nie wrócił do pracy w Dzierzbach. Młody Zygmunt poszedł
do pierwszej klasy w 1946 r. Kilkakrotnie podkreślał, że szczególnie dużo zawdzięczał Zofii Kniaź, nauczycielce a potem kierowniczce tej szkoły w latach 1948-1963, która uczyła go przedmiotów humanistycznych. Kierowniczka szkoły była z pokolenia przedwojennych nauczycieli. Pochodziła z Łańcuta, tam skończyła seminarium żeńskie, następnie ukończyła dodatkowej kursy pedagogiczne w Siedlcach. W 1931 trafiła do Czekanowa, gdzie uczyła aż do przejścia na emeryturę. Zajęcia pierwszej klasy odbywały się jeszcze w salce na piętrze w budynku murowanym przejętym po mniszkach prawosławnych (budynek został potem przebudowany i adaptowany na kościół katolicki). W kolejnych latach lekcje odbywały się w drewnianym budynku szkoły, aż do jej spalenia w wyniku pożaru w 1952 r. Była to jeszcze nauka w systemie klas łączonych.Z łuzeckiej kolonii do szkoły miał ok. 1,5 km. Zygmunt chodził jeszcze do szkoły z nauką religii. Przedmiot ten prowadził w szkole ksiądz Bronisław Narojek rektor filii czekanowskiej, który także przygotowywał chłopca do pierwszej komunii.
Po spaleniu szkoły w 1952 r. zajęcia lekcyjne organizowano w domach prywatnych i w niezamieszkałym wówczas budynku czekanowskiej plebanii. W tym czasie obok Zofii Kniaź zaczęły uczyć młode nauczycielki Barbara Gawinowska, Jadwiga Pawłowska- Jurek i Anna Nasiłowska. Po kilka latach zaczęto w Czekanowie budować duży murowany budynek szkoły, z dwoma mieszkaniami dla nauczycieli na piętrze. Nowy budynek szkoły oddano do użytku we wrześniu 1958 r. (Zygmunt uczył się już wtedy w liceum w Płocku, ale cały czas – jak wspominał - kibicował budowie). Ten budynek szkolny funkcjonuje do dziś. Zygmunt odbył cykl siedmiu klas szkoły podstawowej w całości w Czekanowie. To była jeszcze nauka
w dobie lampy naftowej (wsie gminy Jabłońskiej zostały zelektryfikowane dopiero w 1961 r. ), dzieci uczyły się pisania piórem (obsadką). Po ukończeniu szkoły podstawowej Zygmunt kontynuował naukę w liceum ogólnokształcącym w Sokołowie, aby po roku zdecydować się na przenosiny do Państwowego Liceum Pedagogicznego w Płocku. Nie wiemy dokładnie co
było przyczyną tej decyzji, ale większy Płock był niewątpliwie atrakcyjniejszym ośrodkiem niż Sokołów. Poza tym w Płocku pracował brat Arkadiusz, który był już tam urządzony i dla
młodszego brata stanowił niewątpliwe oparcie. Nauka w Płocku w liceum w klasie ze specjalizacją wychowania fizycznego trwała do 1959 r. Po zdaniu matury rozpoczął studia wyższe
na SGGW w Warszawie na Wydziale Ekonomiczno– Rolniczym. Studia skończył w 1964 r. uzyskując dyplom magistra inżyniera rolnictwa w zakresie ekonomiki rolnictwa. Praca magisterska poświęcona była problematyce awansu młodzieży wiejskiej poprzez szkołę. W czasie nauki w liceum w Płocku i podczas studiów na SGGW Zygmunt przyjeżdżał zawsze na wakacje i na ferie do domu rodziców w Łuzkach. Były to jeszcze czasy, kiedy absolwentów szkół średnich i studentów było na wsi jeszcze mało. W ówczesnych stosunkach wiejskich każdy młodziutki maturzysta czy student budził wówczas szacunek nawet u starszych gospodarzy. Po latach członkowie rodziny wspominają, że już w latach dziecięcych Zygmunt zdradzał zdecydowanie większą inklinację do książek niż do pracy na roli Oczywiście w czasie żniw, sianokosów czy wykopków stawał do pracy razem z innymi członkami rodziny
(trud pracy na roli znał doskonale z autopsji), ale z całego rodzeństwa właśnie on wykazywał najmniejsze zamiłowania do rolnictwa. Dla rodziców szybko stało się jasne, że pójdzie raczej inteligencką drogą. Matka trochę marzyła, że może Zygmunt pójdzie na księdza (w tamtym pokoleniu było marzenie każdej matki ze wsi), ale szybko to się rozwiało. Wydaje się, że mając przykład dużo starszego brata Arkadiusza - między braćmi było 12 lat różnicy - było mu łatwiej podejmować decyzje co do kolejnych etapów swego kształcenia. W warunkach
PRL otworzyły się szeroko możliwości dla kształcenia, dzieci wiejskie mogły o wiele większym stopniu kontynuować naukę na poziomie średnim i wyższym. Na szczęście przemyślność
ojca spowodowała, że Zygmunt nie zaznał losów dzieci „kułaków”, świadomie upośledzanych także w szkołach (wynaturzeniem czasów stalinowskich było m.in. uniemożliwienie dostępu do uczelni wyższych dzieciom „kułackim”). Zygmunt Przychodzeń w pełni wykorzystał daną mu szansę, skończył szkołę średnią, potem studia na SGGW i obrał drogę kariery naukowej. Nigdy nie stracił kontaktu ze wsią. Obrana specjalizacja na uczelni w postaci oświaty rolniczej była bliska jego sercu, pozwoliła mu także na wykorzystywanie nabytych na wsi doświadczeń. Z drugiej strony tematy oświaty rolniczej były w zasadzie politycznie neutralne. Gdyby zajmował się tematami ekonomiki rolnictwa w PRL, to musiałby popełniać stałe uniki (nie wyobrażam sobie, aby możliwa była na uczelni krytyka wprost polityki rolnej PZPR, a przecież ojciec i brat Zygmunta udowadniali mu niejednokrotnie rażącą nieefektywność gospodarowania PGR-ów i spółdzielni produkcyjnych). Patrząc na losy Zygmunta Przychodzenia od strony prywatnej należy dodać, że znalazł żonę także na wsi i to wyjątkowo blisko domu rodzinnego. Z indagacji autora wynika, że Janina Przychodzeń z domu Czopska urodziła się w 1943 r. we wsi Władysławów graniczącej z Czekanowem od strony zachodniej. Ojciec Stanisław miał tu spore gospodarstwo, ale już po wojnie postawił młyn napędzany energią z holzgazu. Oboje młodzi chodzili do jednej szkoły w Czekanowie, tyle że byli z różnych roczników. Poznali się bliżej dopiero jak byli już na studiach. Ok. 1962 r. młodzież studencka, która przyjechała z Warszawy do rodziców na wieś na święta spotkała się w kościółku w Czekanowie na pasterce. Po mszy studenterię zaprosił niezapomniany ksiądz Kazimierz Marciszewski - ówczesny rektor filii i wspaniały animator społecznikowskich
działań czekanowskiej społeczności na rzecz budowy kościoła. Podobno te spotkanie na plebanii zapoczątkowało przyszłe narzeczeństwo a po paru latach i małżeństwo (ślub odbył się w 1967 r.). Atmosfera szczęśliwego domu rodzinnego wywarła niewątpliwie dodatni wpływ na psychikę przyszłego profesora SGGW. Dobry przykład rodziców zawsze pozytywnie wpływa na dziecko. Życiorys profesora Przychodzenia wskazuje na odziedziczenie cech swych rodziców, mądrego i przedsiębiorczego ojca i oddanej matki. Wszystkie jego pozytywne cechy nie pojawiły się znikąd, były one wynikiem zakorzeniania w polskiej tradycji i przestrzegania w codziennym życiu zawodowym i prywatnym tych wartości. Profesor uzyskał także z domu pogłębioną znajomość historii Polski, co niewątpliwie pomagało mu potem rozumieć istotę badanych przez niego procesów społecznych. Ale przede wszystkim w domu nauczył się wykonywać swoje obowiązki rzetelnie i nie patrzeć na świat bezkrytycznie. Dom rodzinny profesora Przychodzenia był niezwykle istotnym punkt odniesienia dla jego późniejszych
działań.
Komentując akceptujesz naszą politykę prywatności.